„Ambassada” to film
Juliusza Machulskiego, który zrazu omijałem jak zgniłe jabłko, a to za sprawą arcynudnego
zwiastuna, który widziałem niespełna rok temu. Nic nie wskazywało na to, abym
mógł dobrze bawić się przy tej komedii, w której akcja obraca się wokół
słusznie zeszłego z tego świata fuhrera. Tymczasem parę dni temu miałem okazję
go obejrzeć i byłem pozytywnie zaskoczony.
Trudno powiedzieć, żeby
zawodowi krytycy czy krytycy amatorzy zgotowali entuzjastyczne przyjęcie
Ambassadzie, lecz ma ona swoich obrońców w równie licznej grupie. Rzeczywiście
i mnie uderzyło pewne niedoszlifowanie dialogów między dwójką głównych
bohaterów, ale tylko z początku – nie chodzi o to, że były złe, tylko momentami
sztuczne. Zastrzeżenia może też budzić oś fabuły, to jest motyw podróży
między wymiarami czy też czasami, który umożliwia spotkanie młodej, nam współczesnej, pary z nazistowskimi zbrodniarzami, w tym z Hitlerem. Jako że
lubię bajki, zaakceptowałem szybko ten mogący zniechęcić wielu widzów pomysł. Choć
film nie wywołał wielkich kontrowersji, są tacy, dla których śmianie się z czasów okupacji jest głębokim nietaktem. Ja muszę tu zaoponować. Po pierwsze
ten obraz nie jest kpieniem z tragizmu tamtego okresu a drwiną z nazistów. Po drugie
już w 1940 roku powstał „Dyktator” Charliego Chaplina. Ktoś powie – cóż,
Amerykanie nie wiedzieli czym tak naprawdę jest ta wojna, więc nic dziwnego że
sobie drwili. Ja na to – aj tam! Nasi rodacy mieli zwyczaj kpić z Hitlera i jego
wiernych jak psy przybocznych, w ogóle z Niemców, i to w czasie okupacji. Dla
przykładu wojenny dowcip: „Kto jest prawdziwie
niemieckim człowiekiem? Ten, który jest urodzony w Austrii, udaje Napoleona,
nosi angielski wąsik i wita się jak włoski faszysta”. Później
tak samo śmiano się z Lenina, Stalina, Bieruta i Gomułki. Jeśli nie możesz
zaszkodzić tyranowi pięścią, to przynajmniej ośmiesz go – jest szansa, że go to
zaboli, albo podkopie jego pozycję, a jeśli nawet nie, to przynajmniej
poprawisz sobie humor.
Scena, którą zobaczyłem
na zakończenie filmu, z udziałem głównych bohaterów oraz gitary, rozbawiła mnie do łez.
Możecie ją obejrzeć na załączonym klipie, ale polecam to zrobić dopiero po
obejrzeniu Ambassady w całości..
Dość irytujące były wielokrotnie
wylewane żale Przemka (grany przez Bartosza Porczyka) na temat przeszkód w ukończeniu jego dzieła literackiego. Wydawało się, że ten facet za wszelką cenę postanawia
zignorować ważkie odkrycie swojej partnerki, Melanii (grana przez Magdalenę
Grąziowską), o hitlerowcach z piętra niżej, ponieważ liczy się dla niego tylko jego
książka. Za to wcielenia Roberta Więckiewicza (gra Adolfa H.) i Adama Darskiego
(gra Joahima von R.) były i zabawne, zwłaszcza tego pierwszego, i zwyczajnie
dobrze odegrane - jeśli dobrze pamiętam Nergal uśmiechał się rzadko - jak to emanacja nazisty - a mimo to mnie bawił. Cały film ma charakter kameralny, jest niskobudżetowym
dziełem jak większość w Polsce, ale ma to swój urok. Reżyser mógł darować nam sceny animowane, które na myśl przywodziły mi "Sin City", ale były krótkie i ścierpiałem. W Ambassadzie występuje
również Jan Englert (gra Oskara) i choć nie jest to jego życiowa rola, to
zawsze dobrze popatrzeć na profesjonalistę.
Na koniec, muszę
powiedzieć, że próba pisania w kinie alternatywnej wersji przeszłości w celu
poprawienia historii jest infantylna, ale dla wielu pociągająca. Takoż pociąga nie
jednego pisarza, nie tylko scenarzystów. Kilka lat temu za podobne zabiegi
zabrał się Tarantino i jego „Bękarty Wojny” znalazły wiernych admiratorów.
Zgadzam się że film dowcipny i Więckiewicz doskonały,szkoda że krytycy nie wyrażali się entuzjastycznie na jego temat.
OdpowiedzUsuń