poniedziałek, 24 lutego 2014

"Ambassada" - tak to widzę

„Ambassada” to film Juliusza Machulskiego, który zrazu omijałem jak zgniłe jabłko, a to za sprawą arcynudnego zwiastuna, który widziałem niespełna rok temu. Nic nie wskazywało na to, abym mógł dobrze bawić się przy tej komedii, w której akcja obraca się wokół słusznie zeszłego z tego świata fuhrera. Tymczasem parę dni temu miałem okazję go obejrzeć i byłem pozytywnie zaskoczony.

Trudno powiedzieć, żeby zawodowi krytycy czy krytycy amatorzy zgotowali entuzjastyczne przyjęcie Ambassadzie, lecz ma ona swoich obrońców w równie licznej grupie. Rzeczywiście i mnie uderzyło pewne niedoszlifowanie dialogów między dwójką głównych bohaterów, ale tylko z początku – nie chodzi o to, że były złe, tylko momentami sztuczne. Zastrzeżenia może też budzić oś fabuły, to jest motyw podróży między wymiarami czy też czasami, który umożliwia spotkanie młodej, nam współczesnej, pary z nazistowskimi zbrodniarzami, w tym z Hitlerem. Jako że lubię bajki, zaakceptowałem szybko ten mogący zniechęcić wielu widzów pomysł. Choć film nie wywołał wielkich kontrowersji, są tacy, dla których śmianie się z czasów okupacji jest głębokim nietaktem. Ja muszę tu zaoponować. Po pierwsze ten obraz nie jest kpieniem z tragizmu tamtego okresu a drwiną z nazistów. Po drugie już w 1940 roku powstał „Dyktator” Charliego Chaplina. Ktoś powie – cóż, Amerykanie nie wiedzieli czym tak naprawdę jest ta wojna, więc nic dziwnego że sobie drwili. Ja na to – aj tam! Nasi rodacy mieli zwyczaj kpić z Hitlera i jego wiernych jak psy przybocznych, w ogóle z Niemców, i to w czasie okupacji. Dla przykładu wojenny dowcip: „Kto jest prawdziwie niemieckim człowiekiem? Ten, który jest urodzony w Austrii, udaje Napoleona, nosi angielski wąsik i wita się jak włoski faszysta”. Później tak samo śmiano się z Lenina, Stalina, Bieruta i Gomułki. Jeśli nie możesz zaszkodzić tyranowi pięścią, to przynajmniej ośmiesz go – jest szansa, że go to zaboli, albo podkopie jego pozycję, a jeśli nawet nie, to przynajmniej poprawisz sobie humor.  

Scena, którą zobaczyłem na zakończenie filmu, z udziałem głównych bohaterów oraz gitary, rozbawiła mnie do łez. Możecie ją obejrzeć na załączonym klipie, ale polecam to zrobić dopiero po obejrzeniu Ambassady w całości..


Dość irytujące były wielokrotnie wylewane żale Przemka (grany przez Bartosza Porczyka) na temat przeszkód w ukończeniu jego dzieła literackiego. Wydawało się, że ten facet za wszelką cenę postanawia zignorować ważkie odkrycie swojej partnerki, Melanii (grana przez Magdalenę Grąziowską), o hitlerowcach z piętra niżej, ponieważ liczy się dla niego tylko jego książka. Za to wcielenia Roberta Więckiewicza (gra Adolfa H.) i Adama Darskiego (gra Joahima von R.) były i zabawne, zwłaszcza tego pierwszego, i zwyczajnie dobrze odegrane - jeśli dobrze pamiętam Nergal uśmiechał się rzadko - jak to emanacja nazisty - a mimo to mnie bawił. Cały film ma charakter kameralny, jest niskobudżetowym dziełem jak większość w Polsce, ale ma to swój urok. Reżyser mógł darować nam sceny animowane, które na myśl przywodziły mi "Sin City", ale były krótkie i ścierpiałem. W Ambassadzie występuje również Jan Englert (gra Oskara) i choć nie jest to jego życiowa rola, to zawsze dobrze popatrzeć na profesjonalistę.


Na koniec, muszę powiedzieć, że próba pisania w kinie alternatywnej wersji przeszłości w celu poprawienia historii jest infantylna, ale dla wielu pociągająca. Takoż pociąga nie jednego pisarza, nie tylko scenarzystów. Kilka lat temu za podobne zabiegi zabrał się Tarantino i jego „Bękarty Wojny” znalazły wiernych admiratorów. 

1 komentarz:

  1. Zgadzam się że film dowcipny i Więckiewicz doskonały,szkoda że krytycy nie wyrażali się entuzjastycznie na jego temat.

    OdpowiedzUsuń