czwartek, 27 marca 2014

Fajnie być urzędnikiem, politykiem, ale ta odpowiedzialność...

Śledzenie tak zwanych afer finansowych lub delikatniej mówiąc bezsensownych państwowych zakupów i zleceń na dużą skalę stało się poniekąd naszym kolejnym sportem narodowym. Choć trzeba zauważyć, że nie jesteśmy sami w tej lidze, ponieważ środki pieniężne marnotrawi niemal każde państwo. Tylko, że jest wiele przykładów na sprawnie funkcjonujące administracje, którym tylko czasem zdarza się wyrzucić kasę w błoto. Ja także coś w tym temacie napiszę, a co tam – nie mam wpływu na to, co robi Administracja z naszymi pieniędzmi, to przynajmniej się pośmieję. Pośmiejmy się razem.

Lubię mówić: dajcie 100 mln złotych zdolnemu biznesmenowi, a potroi te pieniądze w czasie, w którym państwo wyda tę sumę i jeszcze zadłuży się po trzykroć. Bo właściwie co robią współczesne demokracje? Zadłużają się, a stabilność gospodarki polega na umiejętnym kontrolowaniu deficytu budżetowego. Nie chodzi o to, by interes dobrze prosperował, tylko aby nie zbankrutował. Paranoja, czyż nie? Jak w domowej kasie obywatela brakuje środków to też może wziąć pożyczkę, ale jeśli nie spłaci to zapuka komornik i będzie dramat. Jeśli nie zadłuży się, nie pożyczy od kogoś, to nie kupi sobie tego i owego, a Państwo? Emituje obligacje. I ktoś te obligacje nabędzie, najchętniej inny kraj, bo jak tu nie brać skoro są wysoko oprocentowane, a emitent jest stosunkowo stabilny i raczej nie zniknie z forsą – no chyba, że wybuchnie wojna, albo że mówimy o Grecji czy Argentynie. Tak czy inaczej kupią te papiery dłużne, bo tylko głupi by ich nie wziął, tak jak obywatele w różnych krajach brali kredyty hipoteczne przed 2007 r. I co w tym mnie dziwi? Ano to, że państwo ma dług, ale wciąż może emitować obligacje, drukować pieniądze itd. Gdybym ja wyemitował takie papiery na własne nazwisko, to koń by się uśmiał – a przecież mógłbym zrobić to pod zastaw czegoś, na przykład rezerw w książkach, krzesłach z jadalni, czy szynce w lodówce. Ostatnie słowo o obligacjach skarbowych, bo nie o tym ma być główny trzon artykułu. W Internecie znajdziemy definicję tych papierów dłużnych, według której ich sprzedaż pozwala uzyskać środki na finansowanie celów budżetowych państwa oraz na spłatę wcześniej zaciągniętych długów. To trochę tak jakby co miesiąc skarb państwa szedł po chwilówkę do SKOK-u.
Oczywiście na moje dąsy ekonomiści powiedzą, że to nie jest takie proste, jak mi się wydaje. Czemu? Bo jak coś „nie jest proste” to potrzeba ekonomistów, księgowych, prawników, doradców od funduszy i w ogóle mnóstwa ludzi, którym lepiej zapłacić niż oszaleć w gąszczu zawiłości i tajemnic świata.


Wiecie ile zapłaciłem za logo mojej firmy? 162 razy mniej niż Kraków za swoje z okazji igrzysk olimpijskich 2022. Moje jest równie „skomplikowane” co Ich, za to ładniejsze, ale to subiektywna opinia. Kraków zamówił je u szwajcarskiej firmy, a jak wiemy u nich wszystko jest kosztowne. Jedno nad czym boleję to, że moje nie ma tak bogato udokumentowanego związku z kulturą i miastem, to znaczy nie nawiązuje do góralskiej parzenicy oraz krakowskiego Rynku Głównego. DO KRAKOWSKIEGO RYNKU! Szukałem go na powyższym znaczku, zanim przeczytałem wyjaśnienie urzędników odpowiedzialnych za to cudo – ten żółty romb w centrum, a właściwie po prostu kwadrat, to wyobrażenie rynku. Mówiłem, że się pośmiejemy?


Może grafika i napis przedstawione przez urzędników tyle kosztowały, ponieważ to logotyp, a nie logo – na facebookowej stronie „Kraków 2022” właśnie ta różnica została twardo zaakcentowana. Chyba Kraków uznał, że jak użyje dłuższego o trzy litery określenia, to będzie można uzasadnić kilka zer więcej na rachunku. Skoro już tak chcą być precyzyjni, to zaznaczę, że to co zamówili według obiegowej nomenklatury można potraktować jako logotyp i logo w jednym, więc może trzeba się cieszyć, że zapłacili tylko 80 tysięcy (wyjaśnienie ambarasu z logo i logotypem na końcu artykułu). Dość już rozwodzenia się na ten temat, bo od objawienia symbolu dało znać o sobie wielu utalentowanych żartownisiów, którzy wspaniale przerobili logo ze Szwajcarii. Ja pracuję nad własnym wzorem. Może chcielibyście zagłosować na jeden z poniższych?

Daj Pieniądze

Daj Ziarno

Krabik


  
Drugie kuriozum – Emp@tia, to strona internetowa dla „osób i rodzin poszukujących pomocy państwa oraz pracowników instytucji tę pomoc świadczących” – tego możemy dowiedzieć się z portalu https://empatia.mpips.gov.pl/web/piu/dla-swiadczeniobiorcow/ps. Co w tym ciekawego? A to, że między innymi treść serwisu skierowana jest do bezdomnych. Można przeczytać na Emp@tii, że „pomoc społeczna kierowana jest w szczególności do osób i rodzin bez dochodów lub o bardzo niskich dochodach, osób niepełnosprawnych, dotkniętych przemocą w rodzinie czy wykluczonych społecznie, a także bezdomnych”. Sądzę, że osoby bez dochodów, jak bezdomni, również mogą nie skorzystać, bo ciężko opłacić Internet, plasując się w najuboższej grupie społecznej. Parę dni temu gruchnęła wieść, że ten portal kosztował nas 49 mln złotych, ale Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej uspokaja: kosztował tylko 3,3 mln złotych. Tanioszka, jak to mawiał mój kolega z dzieciństwa. Reszta puli poszła na cały Centralny System Informatyczny Zabezpieczenia Społecznego, w tym chyba na wymyślenie jego nazwy i zaprojektowanie logo Emp@tii. Ciekawe czy było dużo tańsze od krakowskiego, bo przecież popularnej „małpki” nie trzeba było wymyślać. Z drugiej strony romb też już kiedyś wymyślono, ale starożytnym nie przyszło do głowy, iż może być symbolem Głównego Rynku i za to właśnie płacimy. Wiadomo na pewno, że sporą część środków wydano na 3,5 tysiąca laptopów dla pracowników społecznych i tablet dla Ministra. Na co przeznaczono resztę? Na fundamentalny projekt, jak wytłumaczył dr Michał Polakowski z fundacji ICRA (organizacja non-profit zorientowana na badania w dziedzinie nauk społecznych), który nie wiem z jakiego powodu zabrał głos w obronie omawianego systemu. Stworzono też tajemnicze narzędzie statystyczne, dzięki któremu środki pomocowe będą lepiej dystrybuowane – to już mówi Ministerstwo. Jakie jeszcze korzyści z Emp@tii? Nie będzie trzeba wypełniać papierowych formularzy ani nosić ich do różnych urzędów. To ma przynieść gigantyczne oszczędności, czyli 71,3 mln zł wciągu dwóch lat. Tymczasem w Sejmie wciąż drukuje się wszystkie projekty ustaw i to pomimo, że obdarowaliśmy posłów nowiutkimi tabletami, a mieli już przecież laptopy. Jakoś tego nie widzę, żeby urzędnicy zrezygnowali z ukochanych papierów i całkowicie przestawili się na e-administrację – przecież trudno udawać zapracowanie, jeśli na biurku stoi tylko monitor zamiast sterty ważnych dokumentów. Ostatnią linią obrony projektu przez ministra Kamysza jest fakt, że system sfinansowano w większości ze środków unijnych. Tak jakby istniał jakiś magiczny garniec złota w Europie, do którego skrzat wkłada pieniądze, a my sobie z niego podbieramy. Zauważyliście, że w Polsce jak społeczeństwo krzyczy - Za drogo! Kto za to zapłaci?! – a w odpowiedzi pada – Unia Europejska, a przynajmniej w większości! – to już mniej się ludzie denerwują? „To nie z budżetu centralnego RP” - jak tak to spoko.

Chcecie przyjrzeć się jak wygląda instruktarz korzystania z portalu Emp@tia? Znalazłem 23 stronicowy przewodnik ze zdjęciami: 

Streszczę powyższe. Żeby skorzystać z Emp@tii trzeba się zarejestrować, żeby to zrobić można użyć podpisu elektronicznego (potrzebny będzie gadżet na kartę kryptograficzną) albo użyć podpisu skojarzonego z profilem ePUAP, a żeby go mieć, trzeba zarejestrować się w ePUAP na innej stronie internetowej, gdzie wystarczy podać podstawowe dane włącznie z PESELem oraz oczywiście adres e-mail i już możemy zalogować się tam gdzie naprawdę chcieliśmy od początku. Proste, prawda? Każda osoba potrzebująca pomocy społecznej sobie z tym poradzi. Mnie się udało to i bezdomny da radę. Dostałem nr biletu i automatycznie pobrała się wtyczka do przeglądarki, którą musiałem jedynie zainstalować i... nie zrobiłem tego, bo zażądała ode mnie zamknięcia wszystkich okien przeglądarki, a wówczas mój świat by się zawalił. Doprowadzę jednak proces do końca po ukończeniu tego artykułu i może zrobię jego aktualizację później. Jeśli ktoś chciałby skorzystać w ePUAP z loginu „koczkodan”, to przepraszam, ale jest już zajęty przeze mnie.
Na marginesie zaznaczę, że jeśli ktoś myśli, iż przyłączam się do ogólnego trendu krytykowania urzędów, nie mając pojęcia o tym, co w nich się dzieje, to wyjawię, że pracowałem przez siedem miesięcy w jednym z centralnych urzędów.

Jeśli dotarliście tak daleko, czytając niniejszy wpis, to zostawiłem dla was na koniec jeszcze jeden smaczek. Ministerstwo Spraw Zagranicznych wybrało się na nie byle jakie zakupy. Rzecz dotyczy wydatków w latach 2008-2013, ale wyszła na jaw dopiero pod koniec lutego 2014 r. Pokrótce, kupiono: stół za 174 tys. i drugi za 11 tys. zł, biurka po 6 tys. każde, dwa fotele za przeszło 8 tys. sztuka i wiele innych mebli łącznie za kwotę 4,4 mln złotych. Tanioszka. Jak już stół wykorzystano kilkanaście razy, to odniesiono go do magazynu gdzie się kurzy.

Jednym słowem fajnie być urzędnikiem i wydawać publiczne pieniądze, mimo że to wielka odpowiedzialność… Zaraz! Jaka odpowiedzialność? Przed kim? Oddał któryś z nich źle wydane pieniądze? Czy jakiś minister spłaca dług wobec społeczeństwa, po tym jak już zabrano mu tekę? Chcielibyście, ja też bym chciał.


Wyjaśnienie czym jest logo, czym logotyp. Panuje zamieszanie odnośnie tych pojęć, zapewne za sprawą branżystów, którzy takie znaki projektują i sprzedają oraz popularnej Wikipedii. Jeśli ktoś korzysta wyłącznie z tej internetowej encyklopedii może zbaranieć, ponieważ po wpisaniu hasła logotyp, dowie się że logo jest skrótem utworzonym od logotypu, natomiast klikając na odnośnik do hasła logo dowie się, że jest to autonomiczne pojęcie i oznacza grafikę. Dlatego lepiej korzystać ze słowników języka polskiego, wówczas ustalimy, że:

Logo to graficzny symbol przedsiębiorstwa, organizacji, serii wydawniczej itp.
Logotyp to czcionka drukarska zawierająca przyjęty skrót wyrazu.


Zatem jak widzimy według językoznawców z PWN znaczenie słowa logotyp jakie zazwyczaj się stosuje, w ogóle nie istnieje, czy raczej jest niepoprawne; potocznie mówi się, że jest to napis będący symbolem jakiejś marki czy organizacji. Możemy odwoływać się do onlinowych cudacznych spisów polskich wyrazów, jak www.sjp.pl, ale tam znajdziemy również takie słowa jak „iii”, więc proszę wszystkich aby tam nie zaglądali. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz