wtorek, 24 czerwca 2014

Ech

Od niedawna żyję w przeświadczeniu, że starczy już narzekania. Tak całkiem personalnie to traktuję - starczy narzekania w moim życiu. Toteż ostatnimi czasy bronię się przed fatalistycznymi wypowiedziami, a tym samym przed przelewaniem zniechęcenia do różnych spraw na papier, tudzież na blog. Ale, na wszystkie świętości, dość! Jeśli nie dam ujścia mojemu niezadowoleniu choćby z pogody to chyba się rozpuknę. Co dzień na mojej podmokłej Warmii pada, czasem nawet leje, niekiedy widuję też ścianę wody, aż kropel wydaje się być więcej niż cząsteczek powietrza. I właśnie, pisząc te słowa, doznałem pomylenia zmysłów, ponieważ zza ciężkiej chmury wylazło łaskawie słońce. Nie byle jakie, nie słabiutkie, lecz letnie gorące słoneczysko, które ciepłymi pacnięciami w powierzchnie drewniane wokół mego domu oraz papą pokryty dach drewutni, odparowuje nakapaną przed minutami wodę. Świeci teraz to cholerstwo i psuje mi nastrój fatalistyczny, który był motorem dla tego wpisu. Cieszyć się czy narzekać dalej? Przeskoczę w ton obojętny, a tymczasem może się koncepcja wyklaruje.
Opowiem wam o Warmii, która niezaprzeczalnie jest pięknym regionem Polski. Pięknu szkodzi tu jednak wilgoć, która w ostatnich dniach powodowała, że myślami przenosiłem się do stron położonych nad jakimiś malarycznymi jeziorami, ot choćby w starożytnych Bajach latem, gdzieś tak niespełna 2000 lat temu. Zresztą jezior wokół mego domu jest pod dostatkiem. Do tego jeszcze temperatura nocami spadała do 7-8 stopni powyżej zera, czyniąc świąteczno-weekendowe biesiadowanie bardziej przykrym niż innymi czasy. Szczęśliwie zapas cydru, mocnego piwa oraz herbaty pozwalał receptorom czuciowym zapomnieć o przenikliwym chłodzie.
Oho, słońce trochę się skryło, teraz tylko niby oświetlając dolinę. Znak to chyba, że można powrócić do marudzenia. Właściwie nie wiem, czy powyższy akapit miał coś wspólnego z tonem obojętności. Sami oceńcie. Nie, jednak zdecydowało, że przyświeci mocniej. Zwariować można! Tak sobie roztrząsam, czy Polacy są marudni z powodu marnej, chlupowatej i chłodnej aury czy raczej z powodu braku stabilizacji w pogodzie? Bo weźmy takich Eskimosów na ten przykład... Jeśli u nich ciągle jest tak samo a nie słyszałem nigdy o narzekających mieszkańcach mroźnej północy, to chyba jednak przeważa ten drugi aspekt. Bo gdy jest paskudnie, ale przynajmniej przewidywalnie, to wszystko łatwiej sobie ułożyć. Wiadomo w co się ubrać - czy cieniej, czy grubiej - wiadomo co czeka za rogiem po wyjściu z domu - jak nie świeci prawie nigdy słońce, to nikt go nie wygląda - i wiadomo wreszcie jaki artykuł, pod wpływem jakiego nastroju napisać - żadne "ciemniej-jaśniej" nie burzy nastroju grobowego.
Świeci... Świeci drań okrągły, błyszczący, oślepiający. Ten krążek na niebie bez którego wszystko by się zawaliło. Choć właściwie to rodzaj nijaki, co jest szczególnie nie na miejscu, bowiem mowa o gwieździe. I nie ma się do czego przyczepić, bo przecież grzeje. A do tego ja siedzę przed monitorem jak osioł, zamiast wyjść i korzystać. Nic to, chyba wzuję buty i pojadę do urzędu załatwić sprawy. Tam przynajmniej nawet słońce nie wybije mnie z fatalistycznego nastroju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz