piątek, 22 sierpnia 2014

Diaspora, bezpieczna przystań dla zwolenników Kalifatu.

Bulgoczący kocioł w Syrii i Iraku rozsiewa odpryski wojny propagandowej, podobnie jak konflikt ukraińsko-rosyjski. Wojujący islamiści z terytoriów objętych władaniem organizacji uznawanych za terrorystyczne sięgają po wszystkie dostępne środki rozprzestrzeniania swojej ideologii, ale też dzielenia się swoimi godnymi potępienia dokonaniami. Nie zapomnieli choćby o Twitterze, na którym udostępniali stop-klatki z nagranego zabójstwa amerykańskiego dziennikarza Jamesa Foleya, który pozostawał zaginiony przez ostatnie dwa lata po uprowadzeniu w Syrii. Pierwotnie film został zamieszczony na Youtube prawdopodobnie przez bojowników tzw. Państwa Islamskiego lub ich zwolenników, skąd szybko go usunięto. 

Rozprzestrzenianie tego typu materiałów przez dżihadystów nie jest niczym nowym. Al-Ka'ida, tak jak Państwo Islamskie, również to robiła, korzystając z dostępnych mediów. W jednym i drugim przypadku łatwość z jaką to osiągano zawdzięczano wykształconym na zachodzie członkom obu organizacji. Być może dżihadyści często obozują na pustkowiach, w grotach, górach czy zrujnowanych budynkach, ale mylny jest pogląd, że wszyscy z nich są ciemnymi bandytami. Toteż zaskakujące jest zdziwienie świata, że tak sprawnie dzisiaj użytkują oni media społecznościowe. To dowodzi jak prymitywny jest wizerunek wschodniego terrorysty w oczach części zachodnich dziennikarzy, polityków i komentatorów.

Interesujący jest fakt, że do walki z aktywnością agresywnych islamistów w Sieci włączyli się administratorzy portali społecznościowych, którzy usuwają konta osób związanych (lub podejrzanych o związki) z Państwem Islamskim, z uwagi na udostępnianą przez nich treść. Także Twitter zamyka dostęp takim użytkownikom do swoich usług. Robił to jeszcze przed zabiciem Jamesa Foleya, ale dopiero po nagraniu wideo z jego udziałem, dyrektor generalny firmy Dick Costolo ogłosił, że Twitter zawiesi konta, które zamieszczają kadry z tegoż filmu. Dlatego zwolennicy Państwa Islamskiego szukali i znaleźli alternatywne medium społecznościowe - Diaspora. Dlaczego właśnie Diaspora? Ponieważ jest to "sieć społecznościowa, nad którą Ty masz kontrolę", jak głosi slogan na stronie https://diasporafoundation.org/. Jej podstawową cechą jest brak centralizacji, co odróżnia ją od Facebooka, Twittera, Instagramu, Youtuba, czy innych portali, na których można publikować własne materiały. Składa się na nią wiele dużych i małych serwerów, których nikt nie kontroluje odgórnie. Z tego powodu nie można w jednej chwili podjąć decyzji o usunięciu wszystkich kont i postów, które zawierają zbrutalizowaną treść. Choć pomysłodawcy tej usługi deklarują współpracę w celu blokowania materiałów generowanych przez ekstremistyczne ugrupowania, to jasno oznajmili, że nie mają władzy absolutnej. W końcu trzy podstawowe założenia Diaspory to: decentralizacja, wolność, prywatność. Możesz być kim chcesz, publikować co chcesz i pozostać tego właścicielem. Pełna wolność mediów, chciałoby się rzec. Stąd takie zainteresowanie Państwa Islamskiego tą siecią. Można zapytać - cóż w tym niezwykłego? Przecież każdy może stworzyć własną stronę internetową i ją rozpowszechniać. Jednakże media społecznościowe dają natychmiastowy dostęp do dużej liczby użytkowników. To tak, jakby każdy mógł włamać się do drukarni Gazety Wyborczej czy The Times i napisać co tylko mu się podoba. Wadą Diaspory w tym przypadku jest jej stosunkowo mała ilość użytkowników, jeśli porównać choćby do Facebooka czy Twittera. Jej główny POD (czyli serwer) użytkuje ponad 800 tys. ludzi, co w gruncie rzeczy i tak stanowi większą liczbę niż sprzedaż Gazety Wyborczej. Poza tym Diaspora poinformowała, że większość z dużych serwerów zaczęła blokować konta powiązane z Państwem Islamskim oraz takież posty. 

Na kanwie tego wszystkiego odzywają się głosy w obronie wolności słowa. W pierwszej chwili naturalnie oburza każdego suponowanie, że mordujący ludność cywilną dżihadyści mają prawo publikować krwawe ujęcia swoich jeszcze żywych lub już zabitych ofiar w imię zachowania wolności słowa. A jednak... Co jeśli Twittery, Youtuby, Facebooki pójdą o krok dalej i zaczną blokować wszystkich ludzi danego wyznania, lub narodowości, ponieważ nie będą oni odpowiadać profilowi zachodniej cywilizacji? Co jeśli ktoś uzna, że Ukraińcy walczący z separatystami to ci źli i ich też obejmie alienacja? Lub odwrotnie - nikt już nie będzie pozwalał na wypowiedzi tychże separatystów czy np. Rosjan w Sieci? Jak oddzielić zamierzone intencje szerzenia kłamliwej propagandy od zwykłego udostępniania materiałów? Co jeśli, któregoś dnia powtórzy się okupacja na terenach Polski i ten kto będzie kontrolował najważniejsze media na świecie uzna, że relacje przekazywane przez Polaków są nieodpowiednie, kłamliwe, niewiarygodne i należy je blokować? Muszę być uczciwy w tym miejscu - nie jestem sercem po stronie Państwa Islamskiego, tak jak nie jestem po stronie Amerykanów w tym kontekście. Ale czy wolność słowa nie powinna pozostać nadrzędna?
Ponadto jest jeszcze jeden klocek w tej układance. Pewien dziennikarz mobilny (tak, jest coś takiego) Dave Lucas zamieścił dzisiaj wpis na swoim blogu pt. "#ISISmediaBlackout : Just say no!" (z ang. #PImediazaciemnienie : Po prostu powiedz nie!") Tym samym nawiązał do tagu, który został przyjęty w Internecie jako symbol solidarności przeciwko materiałom publikowanym przez Państwo Islamskie. Cel - powstrzymać rozpowszechnianie wideo z morderstwem Jamesa Foleya i wszelkie inne publikacje PI. Oczywiście jest to poczynanie, które równie mocno pobudza ciekawość, zatem wątpię w jego skuteczność. Niemniej jednak wspomniany Dave Lucas sprzeciwił się tej solidarności internautów, ponieważ uznaje, że lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć nic. Sądzi, że publikacje dżihadystów mogą stanowić źródło informacji i przez to być pomocne w zrozumieniu zagrożenia. 

Pewne jest, że to co robią w Internecie dżihadyści to nic innego jak metoda przerażania przeciwnika. Dawniej, gdy dwa skłócone plemiona stawały naprzeciw siebie przed walką, zwyczajem było wulgarne opluwanie siebie nawzajem. To jedno. Z pojmanymi wrogami robiono najokrutniejsze rzeczy, w tym dekapitowano ich, rozczłonkowywano i wieszano na ostrokole głowy, tudzież całe zwłoki na murach. To drugie. Wszystko to, aby zastraszyć i złamać morale przed bitwą. A pisząc to mam na myśli nas, Europejczyków. Niczym innym nie jest dzisiaj publikowanie filmów i zdjęć pomordowanych w brutalny sposób ludzi w Syrii czy Iraku. Z tą różnicą, że dziś nie krzyczy się w polu, a grozi na Twitterze, nie nadziewa głów na ostrokół, a byle gdzie i robi się fotografie, które później obiegną cały "cywilizowany" świat. 

MB

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz