środa, 10 września 2014

Na Niemców i polską prasę - pół żartem, pół serio

Niemcy ponoć wykupują naszą rodzimą prasę. Słowo "ponoć" jest tu właściwie niedomówieniem czy też moim ukłonem w stronę zachowawczego podejścia, albowiem że wykupują to fakt. Nie chciałem jednak aby pierwsze zdanie zabrzmiało jak wołanie "Znów nam będą dzieci wrzesińskie germanić!". Otóż nie od dziś podnosi się temat sprzedawania polskich serwisów internetowych i wydań papierowych inwestorom zza Odry. Dochodzi do tego, że pojawiają się nawet alarmujące artykuły pod takimi tytułami jak: "W rękach niemieckich jest już sto procent mediów lokalnych; bez pięciu tytułów". Przeczytawszy taki nagłówek, nie mogłem sobie nie przypomnieć jak dwa dni temu dziennikarz telewizyjny zapowiadał kolejny mecz siatkówki, akcentując dramatycznie, że "będzie to wyczerpująca runda, bowiem Polacy będą grać niemal codziennie". Niemal - to słowo kluczowe, bo kto ogląda ten wie, że rozgrywki odbędą się dziś i jutro, następnie nastąpi jeden dzień przerwy i znów dwa mecze dzień po dniu. Niemal codziennie, a ja niemal to przemilczałem, choć jednak się przyczepiłem. Tekst niniejszy jest pisany pół żartem, to i na większe czepialstwo sobie pozwalam.

Co z tymi Niemcami? A to, że jeszcze 5 tytułów i będą mieli wszystko, a wtedy... Kto wie co wtedy się stanie?! Może nic, a może powstaną nowe polskie wydawnictwa, które też Niemcy będą chcieli nabyć. Jeśli mam słuszność z tym ostatnim, to czy nie byłoby rozsądne założenie nowej gazety czy serwisu internetowego, a następnie odsprzedanie go koleżankom i kolegom z Zachodu? Kto chętny, kto ze mną zbierze fundusze na taki joint-venture? Jest interes do zrobienia, ponoć Niemcy kupują. A jeśli komu taki postępek zgrzyta w patriotycznym sercu, niech spojrzy na ów proceder w ten sposób - będziemy tak długo tworzyć nową prasę i tak długo ją odsprzedawać, aż Niemcom zbraknie euro w portfelu i tak ich cwanie wykończymy!

Cóż tu pisać o tym, że kupione przez niemieckich inwestorów wydawnictwa dają pracę przede wszystkim Polakom? E tam, to by przywołało uzasadnienia dla sprzedaży choćby fabryki FSO Koreańczykom, a wiedząc jak to się skończyło, lepiej tej historii nie przywoływać.
I na nic wówczas zdałoby się akcentowanie, że przedłużono agonię fabryki, tym samym na jakiś czas zachowując miejsca pracy.

Nie to wszak martwi najbardziej krytyków wyprzedaży polskiego słowa biznesmenom zza Odry. Obawa jest, iż dzięki kontroli mediów, będą oni mogli narzucać nam swoją wizję świata, swoją historię, swoją prawdę. Może coś i w tym jest, lecz warto zauważyć, że nie tylko Niemcy nasze media wykupują, a choćby i Anglicy. Zatem do czegóż dojdzie, gdy już wszystko wykupią te dwie nacje? Czy ustalą jedną wspólną i obopólnie korzystną dla siebie prawdę, którą będą nas karmić, czy też zewrą się w morderczym uścisku, walcząc o forsowanie wizji jednej z dwóch?

Moje prywatne zdanie, którego proszę ze stuprocentową powagą nie traktować (jedynie tak na 100% minus 5), jest takie, że niektóre lokalne szmatławce zasługiwały bądź wciąż zasługują aby je wykupić. Serwują czytelnikom taką papkę niedorobionych dziennikarsko newsów, że lepiej by je zgasił Angol czy Szkopina, niż żeby truły dalej głowy Polakom. Toć i prawda, że zwykle nowi właściciele nie zamykają starych tytułów ostatecznie, a jedynie łączą je z innymi w większe lub tylko restrukturyzują wewnętrznie.

Wątek ostatni, który przyjdzie mi tu poruszyć, to krzyczące nagłówki o wykupie tego czy owego w ogóle. Przecież Niemcy nie tylko wykupują polską prasę, ale przede wszystkim ziemię, znaczy grunty. Również ponoć wykupują nasze biurowce i to do spółki z Amerykanami! I tu także zabawny dysonans, albowiem ukazują się artykuły o tym, że Niemcy jednak nie chcą naszej ziemi, że więcej było krzyku niż faktycznych zakupów. Wierzyć temu wszystkiemu wprost bezkrytycznie czy nie? Ciekawe na co obliczone są te tytuły? Najpierw grają nam nutę antyniemiecką, żeby zaraz potem zagrać na ambicjach - "Jak to Niemiec nie kupuje?! A co mu się w naszej polskiej ziemi nie podoba?"

Kończąc już, bo szybciej dziś ciemność u mnie nastaje niż zwykle, widzę iż pozostało mi się jedynie podpisać. Co też niniejszym czynię, ja, Marek Borysewicz wciąż jeszcze przez Niemców ni Anglików nie podkupiony... kapkę poirytowany, że nawet propozycji takowego wykupu nikt mi nie przedłożył.

MB

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz