sobota, 31 stycznia 2015

Saga Frankowiczów

Przeczuwam, że narażę się paru osobom tym wpisem...

Już parę lat temu okazało się, że na naszej ziemi żyje odrębny lud. Ostatnio przeszedł kolejne stadium rozwoju, w kierunku ukonstytuowania się, dzięki łączącej ich wspólnej sprawie. Mowa o tych rodakach, którzy zaciągnęli kredyt we franku szwajcarskim. Toteż nie wiem czy już można pisać frankowiczów wielką literą, czy jeszcze należy z małej. Czy ich codzienność, zwyczaje, problemy odbiegają od reszty społeczeństwa? Raczej nie. Czy mają jakieś cele inne niż pozostali kredytobiorcy? Nie. Czemu więc jest wokół frankowiczów tyle zamieszania? Można by zgonić rozgłos na media, w końcu bywały okresy, że każdy dzień z całego tygodnia nie mógł upłynąć bez wzmianki o tej grupie oraz o kursie franka.  

Oczywiście dla kanałów informacyjnych jest to całkiem niezły temat, kiedy mogą wskazać konkretną część społeczeństwa, która popadła w tarapaty i uderzyć w dzwon znaczącą liczbą - 550 tysięcy cierpiących na ból głowy po zażyciu szwajcarskiej trucizny! Przekaz jest skierowany do rzeszy ludzi, jeszcze większa rzesza się identyfikuje (kto z nas nie zna choć jednego frankowicza?) i oglądalność zapewniona. Śledzimy sagę. Ale to tylko jeden czynnik napędzający sławę frankowiczów. Głównym są oni sami. Czy słyszeliście z ust waszych znajomych, przyjaciół lub krewnych takie lub podobne zdanie: "Wczoraj byłem bogaty, dzisiaj jestem bankrutem! Wszystko przez franka!"? W podobnym tonie rzucone komentarze można było słyszeć na przestrzeni ostatnich lat zawsze po tym jak frank skokowo zmieniał swoją wartość. Ostatnio słyszałem to tydzień temu od gościa w moim domu. Znam też umiarkowanych optymistów, którzy wsiadając rano do samochodu potrafią powiedzieć "Właśnie jestem do tyłu o milion" a parę godzin później "No, trochę się odkułem". I żyją dalej. Oczywiście dla większości jest to codzienny dramat. Dlatego eksperci uspokajają, że trendy ulegają zmianom i frank nie może wiecznie być drogi. Frankowicz może im odpowiedzieć, że to nie kwestia zmienności trendu, ale ich skutków w krótkim czasie. 

Daleki jestem od dokuczania frankowiczom, przez wytykanie nieroztropności w zaciągnięciu kredytu w obcej walucie. Zwyczajnie podjęli oni większe ryzyko, skłonieni różnymi przesłankami. Natomiast zamieszanie jakie część z nich wywołuje, a potęgują je politycy, nie pozwala mi milczeć. Domaganie się specjalnego traktowania z powodu podjęcia tego ryzyka jest dla mnie nieuzasadnione. Jeśli ktoś uważa, że został oszukany przez banki, Szwajcarów czy światową gospodarkę to udaje Greka. Tak, właśnie Greka! Przecież znamy ich sagę, która rozpoczęła się mniej więcej w tym czasie co lawinowe zadłużanie się we franku. Grecy uważają, że zostali wystrychnięci na dudka przez wielki świat i do wszystkich mają pretensje. Naturalnie nie wszyscy frankowicze dzielą to samo podejście do swojego losu. Są jednak tacy co nawet posunęli się do manifestowania pod siedzibą prokuratury generalnej, domagając się śledztwa w sprawie oszukańczego procederu banków, udzielających niegdyś kredytów w tej walucie. Była to skromna grupka 30 osób, którą zorganizowało stowarzyszenie "Pro-Futuris" (link do ich strony na FB). Ponieważ frankowicze to już od dawna sprawa polityczna, a także, dlatego że co nieco wiem o tym jak organizuje się protesty, nie jestem skłonny z miejsca dawać wiarę w oddolną naturę tej manifestacji. Tak czy inaczej "Pro-Futuris" ma swoich zwolenników na Facebook'u i twierdzi, że występuje w obronie interesów 700 tys. frankowiczów. Jeśli dobrze przyjrzeć się podawanym publicznie liczbom zadłużonych w szwajcarskim pieniądzu, to można się zdziwić, że jest to tak niedokładnie szacowana wielkość.
Frankowicze wysłali dotąd co najmniej 900 zawiadomień do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa oszustwa przez banki przy udzielaniu kredytów. Nad losem omawianej grupy społecznej pochylili się politycy, Komitet Stabilności Finansowej (ministerstwo finansów, NBP, BGK i KNF) oraz oczywiście media. 
Czy na tym polega demokracja? Tak, na tym właśnie, że gdy ktoś zabiera publicznie głos to ściąga na siebie uwagę rządzących i coś uzyskuje. Ten, kto milczy, może pocałować się w nos. Dlatego w zgodzie z tą mechaniką wszyscy spoza rodu frankowiczów również powinni się odezwać. Co z tymi, którzy mają kredyt w złotówkach? Czy i tym nie należy przychylić nieba? W końcu każdy z nas, kto ma takie zadłużenie, również może powołać się na oszustwa banków i niesprawiedliwość gospodarki oraz kapitalizmu w ogóle! Przecież gdy zaciągał takowe zobowiązanie, także liczył na dobrą koniunkturę, na zachowanie własnej posady, wzrost lub stabilność dochodów, a przez to łatwe spłacenie kredytu. Jednakże z powodu destabilizacji gospodarczej, potocznie zwanej kryzysem, jego nadzieje mógł trafić szlag i często trafia. Więc czemu nie mieliby wszyscy Polacy wyjść na ulicę i głośno domagać się umorzenia lub chociaż złagodzenia części obciążeń? Przecież górnicy wychodzą w swojej sprawie (albo zjeżdżają pod ziemię, to już kwestia strategii) w obronie miejsc pracy i dodatków do pensji, rolnicy okupują drogi z powodu ryjących dzików i dolegliwości wywołanych konfliktem na wschodzie! Ba, zachęcają się wzajemnie, podjudzają kolejne grupy zawodowe. Więc wyjdźmy wszyscy na ulicę, jak chce dolnośląski radny Paweł Kukiz i rozwalmy ten system! Tylko co dalej? Kto za to zapłaci? Kto zapłaci za transparenty Solidarności albo naszywki anarchii na naszych koszulkach? Rozwalmy system, a ktoś tam coś tam w jego miejscu zbuduje. Ech...

Prokuratura będzie musiała rozpatrzyć otrzymane wnioski i za to ktoś zapłaci - czytaj my wszyscy, czy mamy kredyt czy go nie mamy. Zresztą prokuratura dawno wpisała do swoich obowiązków ciągłe rozpatrywanie wniosków takich stowarzyszeń, polityków skarżących wszystko co się rusza i co nie, oraz mnóstwa innych bezzasadnych oskarżeń. 

Nie jestem pewien czy jest potrzeba zmuszania banków przez władze kraju do zmiany warunków kredytowania, bowiem banki same to robią. Czasem trzeba je zachęcić, ale to leży w gestii kredytobiorców. Dlaczego to robią? Bo chcą uniknąć katastrofy amerykańskich banków z początku kryzysu. Oczywiście instytucje finansowe muszą je nadzorować, tak jak powinny nadzorować niewiarygodne "parabanki", a tego chyba wciąż nie czynią skutecznie. Nie możemy, my obywatele, stale domagać się by Państwo za nas myślało. Musimy domagać się by dbało o nasze bezpieczeństwo, ale nie tam gdzie sami podejmujemy świadome ryzyko. Ma nas bronić przed przestępczością, przed inwazją z zewnątrz, przed naruszaniem prawa.

Tak długo, jak Polacy nie będą dbać o siebie i liczyć na siebie tylko na masę urzędniczą, tak długo będziemy kręcić się w miejscu. I tu paradoks, choć występujący na całym świecie, polegający na jednoczesnej niechęci do władzy i roszczeniowym nastawieniu części społeczeństwa. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz